rzeźnia nr 5 cały film
Naucz się tłumaczenia dla 'rzeźniaPolski ⇔ Niemieckisłowniku LEO. Z tabelkami fleksyjnymi, wymową itp.
Gdynia Rzeźnia article at Polish Stations Database, URL accessed at 17 June 2006 54°33′12.7″N 18°28′3″E / 54.553528°N 18.46750°E / 54.553528; 18 This article about a Polish railway station is a stub .
Watch Rzeźnia nr 1 Full Movie IN HD Visit :: https://gettopmovies.club/watch/tt1276420 Télécharger : - https://gettopmovies.club/watch/tt1276420 Rzeźnia nr 1
250 views, 14 likes, 6 loves, 0 comments, 1 shares, Facebook Watch Videos from Wojewódzka Biblioteka Publiczna Opole: 15 lat temu zmarł Kurt Vonnegut
O ten film oburzył się nawet prezydent Stanów Zjednoczonych. Grupa ludzi zostaje uśpiona i przetransportowana samolotem na polanę, gdzie muszą sprostać regularnego ostrzałowi. Motyw krwawej rozprawy z żywym człowiekiem wielokrotnie już w kinach był wykorzystany – znawcy tematu dostrzegą w tej nowej produkcji jedynie szablonowość i przewidywalność. Co gorsza twórcy
nonton film james bond no time to die. Home Książki Literatura piękna Rzeźnia numer pięć Jedna z największych powieści antywojennych w literaturze światowej. W zamyśle autora miała to być jego pierwsza książka. A jednak Vonnegut potrzebował dystansu lat, a także doświadczenia wynikającego z publikacji czterech wcześniejszych powieści, by wreszcie przelać na papier swe doświadczenia z czasów, kiedy jako jeniec wojenny był świadkiem bombardowania Drezna. W rezultacie powstała książka uchodząca za jedną z najwybitniejszych amerykańskich powieści antywojennych. Jest to książka o pisarzu, który nie potrafi wymazać z pamięci wspomnień z czasów wojny, chociaż z racji swego zawodu od lat zajmuje się tworzeniem fikcji; książka silnie autobiograficzna, mieszająca dokument z science fiction, pełna trupów i gwałtu, oskarżeń i egzorcyzmów, panicznego strachu i miłości; wreszcie – mówiąc słowami autora – książka „krótka i popaprana, bo o masakrze nie sposób powiedzieć nic inteligentnego”. „Wspaniałe dzieło… i bardzo śmieszna książka, która nie pozwala nam na uśmiech. Smutna książka bez łez”. – Life Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni. Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie: • online • przelewem • kartą płatniczą • Blikiem • podczas odbioru W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę. papierowe ebook audiobook wszystkie formaty Sortuj: Książki autora Podobne książki Oceny Średnia ocen 7,6 / 10 8668 ocen Twoja ocena 0 / 10 Cytaty Powiązane treści
Sławomir KOZAK 2022-02-11 Zbliża się rocznica niesławnych, a przez lata cenzurowanych w mediach, nalotów dywanowych na Drezno. Do dzisiaj, kłamliwie, stopniowo zaniża się liczbę ofiar tego barbarzyństwa z kilkuset tysięcy do 25 000, podawanych już oficjalnie przez Wikipedię, która pierwotne szacunki przypisuje „propagandzie nazistowskiej”. Od razu, na wstępie chcę zaznaczyć, że nie mam żadnego związku z Niemcami, doskonale znam historię naszych wzajemnych relacji, szczególnie w okresie II Wojny Światowej. I choć urodziłem się 18 lat po niej, to jako młody dzieciak mieszkający na warszawskiej Woli, miałem jeszcze sposobność biegać z kolegami po ruinach zburzonej przez najeźdźców polskiej stolicy. Warszawa dźwigała się z bolesnych ran w sposób przejmująco zdeterminowany i szybki, wysiłkiem Polaków, którzy zdecydowali ją odbudować, pomimo zakusów stworzenia miasta stołecznego w Lublinie, czy Łodzi. Ale nie odbyło się to z dnia na dzień. Muranów, odradzający się z pobojowiska getta i jego okolic, pamiętam zatem doskonale. Polecam wszystkim, zwłaszcza dzisiejszej młodzieży, rzut oka na otoczenie jedynego widocznego po wojnie, pośród pustyni gruzów budynku – kościoła św. Augustyna, w którym zresztą w roku 1959 miał miejsce słynny Cud na Nowolipkach. Z tego powodu, nie muszę silić się na współczucie wobec okupanta, ale czuję się zobowiązany pochylić nad historią miasta, które zostało także zrównane z ziemią, tylko i wyłącznie z zemsty i dla wykazania brutalnej siły, przerażającej nieludzkim aktem zniszczenia. Podobnie postąpiono zresztą niedługo później, z Hiroshimą i Nagasaki. Drezno nie stanowiło żadnego celu strategicznego, nie posiadało potencjału przemysłowego, nie było w nim wojsk. Miasto było w ogóle pozbawione jakiejkolwiek obrony przeciwlotniczej! A jednak, przez dwie doby, 13 i 14 lutego 1945 r. bombardowało je zamiennie, lotnictwo brytyjskie nocą i amerykańskie w ciągu dnia, przy użyciu bomb, które spowodowały ogniową burzę, wysysającą w swym epicentrum cały tlen i rozpalającą grunt do niewyobrażalnej temperatury blisko 1500 stopni Celsjusza. Ponad 1300 samolotów zasypało Drezno setkami ton bomb. Wiele budynków zostało zmiecionych z powierzchni ziemi, nawierzchnie ulic, cegły, szyby, po prostu się roztopiły. Dla zwiększenia efektu tych rajdów zrzucano najpierw bomby burzące, a po nich zapalające. Fala uderzeniowa pierwszych wymiatała okna i drzwi, tworząc termiczne kominy, zasilające nawałę ognia drugich. Ludzie płonęli żywcem lub dusili się z braku tlenu. W kalkulacjach planistów odpowiedzialnych za naloty, określono precyzyjnie punkt zrzutu ładunków, z którego morze płomieni najefektywniej miało się rozlać na miasto. To rejon dzisiejszego kompleksu sportowego Ostragehege, w którym, o czym dziś też już niewiele się mówi, funkcjonował między innymi, obóz jeniecki dla amerykańskich żołnierzy, pojmanych przez Niemców w lutym 1944 roku. Wśród nich znalazł się człowiek, który rzecz całą po latach opisał. I, choć ujął swe wspomnienia w formie opowiadania fantastycznego, nie będącego dokumentem historycznym, w licznych wywiadach konsekwentnie podkreślał, iż ten wątek książki jest zapisem jego przeżyć. Ten człowiek nazywał się Kurt Vonnegut, a jego powieść „Rzeźnia numer 5”, wydana w roku 1969, znalazła się na 18 miejscu w rankingu najlepszych utworów anglojęzycznych XX wieku. Dla polskich czytelników, o czym warto przypomnieć, przetłumaczył ją pan Lech Jęczmyk, którego gościliśmy w studio telewizji PL1. W roku 1972 powstał amerykański film fabularny, będący adaptacją powieści Vonneguta. 22-letni jeniec wojenny Kurt przeżył dywanowe naloty na Drezno, ponieważ wraz z grupą innych więźniów przetrzymywany był w podziemnej części jednego z budynków rzeźni dla bydła. Na frontonie bloku administracyjnego, dla potrzeb poczty umieszczono tabliczkę z cyfrą „5” i stąd tytuł książki. Pisarz opowiadał, że podczas tych barbarzyńskich ataków zginęło 135 000 osób. Jest to jedna z mniejszych liczb, które znalazłem szukając szczegółów dotyczących tej tragedii. Znam materiały, w których mówi się o 600 000 zabitych w ciągu tych dwóch dni. Ale, pozostawiając dokładne oceny historykom, warto przypomnieć słowa zapisane przez autora w jego powieści. „Amerykańskie myśliwce nadleciały pod dym, żeby sprawdzić, czy coś się rusza. Zobaczyły Billy’ego i resztę poruszających się tam, na dole. Samoloty zasypały ich pociskami z karabinów maszynowych, ale kule chybiły. (…) Potem zobaczyli innych ludzi poruszających się nad brzegiem rzeki i strzelali też do nich. Niektórych trafili”. Dla wielu jest to zapewne urywek wstrząsający, niektórzy mogą wręcz uznać go za wytwór wyobraźni, jednak warto poszukać wspomnień innych naocznych świadków tamtych dni, jak choćby służącego w niemieckiej armii Estończyka, który brał udział w porządkowaniu Drezna po nalotach. Nie znosił, co prawda, osobiście, jak Kurt Vonnegut – więzień, ciał ofiar na plac Altmarkt, gdzie je później palono na ogromnym stosie. Dowodził tymi, którzy to robili. Obywatel amerykański August Kuklane (1923 – 2006), w czasie wojny – obersturmfuehrer Waffen SS, opowiedział o swoim życiu w wywiadzie, który warto przeczytać, również dla opisu tego, co obserwował podczas procesu w Norymberdze, gdzie niemieckich zbrodniarzy pilnowali ci sami Estończycy, którzy wcześniej zabijali pod ich rozkazami. Patrząc na nich, maszerujących w paradzie 4 lipca 1946 roku, podczas Dnia Niepodległości, jeden z amerykańskich generałów z uznaniem stwierdził, że pięknie idą. Oburzony tą pochwałą polski generał rzucił „oni wszyscy są z SS”, na co jego kolega-aliant odpowiedział „nie dbam o to kim są. Są wspaniali”. Polskie załogi lotnicze odmówiły udziału w nalotach na Drezno. Nagasaki było centrum japońskiego chrześcijaństwa, to właśnie w tym mieście, z inicjatywy ojca Maksymiliana Kolbego założono Klasztor Franciszkanów, w którym wydawano w języku japońskim odpowiednik „Rycerza Niepokalanej”. Nie powstrzymało to polityków decydujących o nalocie na miasto pełne ludności cywilnej. Nikomu ręka nie zadrżała. Drezno nad Łabą, najpiękniejsze miasto Saksonii, nazywane Florencją Północy, wraz z cywilną ludnością spalono na popiół dokładnie w Środę Popielcową, katolicki dzień pokuty i początek Wielkiego Postu. Nikt nie zmarszczył brwi. Warto o tym pamiętać i uczciwie spoglądać wstecz, albowiem wielka polityka, kreowana przez małych ludzi nie zna takich świętych dni i miejsc, których nie można by zamienić w rzeźnię. (tłumaczenia w tekście – smk) Tu można obejrzeć wywiad z panem Lechem Jęczmykiem, tłumaczem pierwszej, polskiej edycji, omawianej w tekście książki. Felieton pochodzi z 6 numeru Warszawskiej Gazety Post Views: 176
6,5 Film 1972 1g. 44m. Dramat, Wojenny Billy Pilgrim, jak twierdzi ma dar dzięki któremu może przenosić się w czasie do różnych momentów ze swego życia. Niestety mężczyzna nie potrafi kontrolować swoich podróży i przenosi się zarówno w dobre czasy spędzone w rodzinnym Iliom, jak i okrutne dni podczas wojny, albo całkiem fantastyczne chwile w miejscu zwanym Tralfamadoria.
Marcin Liber ma ostatnio swój minifestiwal we Wrocławiu – po świetnie przyjętej Planecie małp w Teatrze Polskim w Podziemiu, pokazał długo odkładaną premierę Rzeźni numer 5 we Wrocławskim Teatrze Współczesnym, przygotowywaną z dramaturgiem Michałem Kmiecikiem. Przedstawienie zaskakujące, jeśli weźmiemy pod uwagę dorobek Libera, bo nad wyraz wierne literackiemu pierwowzorowi. O ile dla Planety filmowy hit sprzed lat był zaledwie inspiracją, to tu powieść Kurta Vonneguta jest solidną podstawą teatralnej że Vonnegut opowiada w Rzeźni o bombardowaniu Drezna, którego był świadkiem, o masakrze, która mogła pochłonąć nawet ponad 100 tysięcy ofiar, to nie powiedzieć nic. Rzeźnia jest o rozpaczliwych usiłowaniach opowiedzenia o tym, o czym – być może – opowiedzieć się nie da, ale o czym opowiadać trzeba. Jest o podejmowanych wciąż na nowo próbach prowadzenia normalnego życia po tragedii i o ucieczkach od tego życia. Jest o powrotach, tych niechcianych, kiedy pamięć i podświadomość do spółki z czasem płatają okrutne figle i biorą w nawias dziesiątki lat, wrzucając bohatera w sam środek wojennego koszmaru. Jest o tym, że wojna to strach, przemakające buty, kusy płaszcz i latryna, w której koniec końców spędza się więcej czasu niż na bitewnych polach, a śmierć rzadko ma w sobie coś bohaterskiego. Jest o twórczej wolności, pozwalającej bohatera, który tak jak autor przeżył bombardowanie Drezna, wyrzucać z czasu nawet na najodleglejszą od Libera dzielą mnie dwa lata, domyślam się więc, że w liceum sięgaliśmy po podobne książki, że i u niego na półce, gdzieś obok Rzeźni, stał Paragraf 22 Josepha Hellera i że kiedy czytaliśmy te powieści po raz pierwszy, wierzyliśmy, że mają w sobie siłę sięgającą daleko w przyszłość. Że wojenny koszmar potraktowany w nich dawką bolesnej ironii, dystansu, pokazany w wykoślawiającym kontur krzywym zwierciadle, unieszkodliwi nadchodzące konflikty. Ta naiwna wiara szybko została nadszarpnięta, kiedy kolejne wojny zaczęły wybuchać całkiem blisko. A może wtedy, kiedy zaczęliśmy sobie zdawać sprawę, że wielcy tego świata mogli wcale nie czytać czy zaglądają do teatrów. Ale też, czym dziś jest Rzeźnia. I co oznacza tu i teraz chęć ściągnięcia jej z półki, odczytania na nowo – już z innych pozycji, nie młodzieńczo-idealistycznych, ale ciut bardziej dojrzałych, które odzierają literaturę ze złudzeń, którymi obrosła. Teatralna Rzeźnia nie daje nam jasnej odpowiedzi na to pytanie – komuś, kto powieść zna niemalże na pamięć, pozostawia frajdę, jakiej dostarcza odkrywanie, jak literacki tekst został przetworzony w sceniczny kształt; pozostałym, którzy do wrocławskiego Współczesnego wybierają się nieobarczeni lekturą pierwowzoru, wizyta zapewni rodzaj łamigłówki polegającej na sklejeniu historii Billy’ego Pilgrima (Rafał Cieluch, aktor legnickiego Teatru Modrzejewskiej) z rwanej, fragmentarycznej narracji. Domyślam się więc, że to, co dla mnie było wadą (nadmierna wierność oryginałowi, przez co skromna rozmiarem książeczka, lektura na jeden wieczór, rozrosła się w ponad trzyipółgodzinny spektakl), dla części widzów będzie zaletą spektaklu. Ale do rzeczy. Sam Vonnegut w pierwszym rozdziale Rzeźni pokpiwa z niewielkiego rozmiaru swojej rozwichrzonej książki, opowiadając o palącej potrzebie, żeby opowiedzieć o tym, co się wydarzyło w Dreźnie w lutym 1945 roku i o usiłowaniach znalezienia dla tej opowieści języka. Liber z Kmiecikiem włączają do spektaklu niemal cały wstęp, opatrzony stosunkowo niewielkimi skrótami – jedna dziesiąta książki rozrasta się do jednej trzeciej spektaklu. W tej pierwszej części Billy Pilgrim zostaje zaledwie zaanonsowany, punkt ciężkości jest przeniesiony na autora, którego osobowość za sprawą kostiumów grupy Mixer została rozbita na dziesiątkę aktorów. Vonneguci żonglują tutaj tekstem Rzeźni opracowanym przez Kmiecika, na krótkie momenty wchodzą w role przywołanych w nim postaci: drezdeńskiego taksówkarza, reporterki z agencji prasowej, ojca pisarza czy Bernarda O’Hare’a, przyjaciela Vonneguta z czasów wojny, jego żony i filmowca, który na wiadomość o kolejnej książce przeciwko wojnie odpowiada pytaniem: „Dlaczego nie piszesz książek przeciwko lodowcom?”. Z dzisiejszej perspektywy, kiedy i książek, i filmów „przeciwko lodowcom” powstało tak wiele, to pytanie nabiera nowej aktualności. Zabieg zwielokrotnienia postaci autora znakomicie oddaje zgiełk w jego głowie, jego rozpaczliwy wysiłek, żeby przekonać świat (a przy okazji i siebie), że książka o Dreźnie nie jest tylko jego prywatną obsesją. Jest dynamicznie, jest szybki montaż (nawoływania do zwiększenia jego tempa powtarzają się zresztą w trakcie całego spektaklu), no i nadzieja, że potem, po przerwie, to dopiero rzeczywiście, po przerwie dzieje się dużo: twórcom udało się zmieścić w spektaklu znakomitą większość wątków pojawiających się w książce, widać wysiłek, żeby dla fragmentaryczności narracji, dla ciągłych przeskoków w czasie znaleźć dramaturgiczno-sceniczny ekwiwalent. Są punktowe próby wpuszczenia w świat Vonneguta współczesnej perspektywy – widać to w postaci Barbary (Maria Kania), córki Pilgrima, czy niemieckiego dowódcy (Tadeusz Ratuszniak). Jest świetnie grający i pięknie zgrany zespół Współczesnego, na którego zniuansowanym tle błyszczy Cieluch w głównej roli Pilgrima. Jest znakomita, syntetyczna scenografia Mirka Kaczmarka z grzybami bombowych wybuchów, ze spiralą piasku kończącą się pośrodku sceny teatralnej, tam, gdzie zamienia się ona w scenę muzyczną. Jest kontrast zieleni i fioletów, nadający śladom po wybuchach abstrakcyjną, kosmiczną formę. Jest znakomita muzyka Filipa Kanieckiego z solowymi transami Pilgrima, który swój niewykrzyczany ból i bunt odreagowuje, uderzając w talerze perkusji. Są świetne kostiumy Grupy Mixer, które filigranową Jolantę Solarz-Szwed zamieniają w obrośniętą tłuszczową podściółką Walencję. Jest w nich intrygujący klucz, który za pomocą dwóch rekwizytów – fioletowych kalafiorowych masek i rękawiczek w tym samym kolorze – zamienia wielokrotną osobowość Vonneguta z pierwszej części w zastęp Tralfamadorian w drugiej. Tych samych, którzy porywają Pilgrima na daleką planetę, żeby prezentować go gawiedzi jako osobliwość, pozwalając śledzić najbardziej intymne momenty jego życia. Tak przecież robi też autor, posługując się swoim bohaterem. Ten zabieg oraz mocne zaakcentowanie pierwszego rozdziału, który właściwie można traktować jako rodzaj wstępu do powieści, pozwala w teatralnej Rzeźni zobaczyć refleksję, której nie znajdziemy w książce – opowieść o bezwzględnej niekiedy relacji między autorem a postacią, którą powołuje do życia. Czy to kosmici sprawiają, że Billy Pilgrim wypada z czasu, czy za jego teleportacje odpowiada Vonnegut? Obie odpowiedzi są prawidłowe i Liber z Kmiecikiem celnie na to wskazują. Jest wreszcie zakończenie, które jest próbą ocalenia naiwnej wiary sprzed lat, że da się cofnąć czas, anulować wojnę, odwołać nalot, który jest przecież historycznym faktem, sprawić, że bombowce zamiast wzlecieć z niebo, cofną się do fabryk i zostaną rozłożone na jednak mimo tych wszystkich zalet Rzeźnia we Współczesnym nie porywa – może spektakl potrzebuje czasu, żeby nabrać tempa, żeby montaż kolejnych scen był naprawdę błyskawiczny, ale przede wszystkim wymaga kilku solidnych skrótów. Druga część po godzinie zaczyna się dłużyć – posługująca się skrótem, migawkowa opowieść staje się rozwlekła. Wiemy już, jak to się skończy, odkryliśmy zastosowany przez reżysera teatralny patent na Rzeźnię i przy wszystkich jego zaletach nie jesteśmy w stanie zdusić ziewania podczas kolejnej wizyty w obozowej latrynie. Marcin Liber, tak jak Billy, wypadł z czasu – może z jego perspektywy trzy godziny z okładem spędzone w tym scenicznym kosmosie to zaledwie oka mgnienie, z pozycji widza wydaje się jednak, że to trwa całe życie (Pilgrima).Wrocławski Teatr WspółczesnyKurt Vonnegut Rzeźnia numer 5tłumaczenie: Lech Jęczmykadaptacja: Michał Kmiecikreżyseria: Marcin Liberscenografia, światła, video: Mirek Kaczmarekkostiumy: Grupa Mixermuzyka: Filip Konieckichoreografia: Hashimotowiksaobsada: Maria Kania, Zina Kerste, Jolanta Solarz-Szwed, Krzysztof Boczkowski, Przemysław Kozłowski, Marcin Łuczak, Miłosz Pietruski, Tadeusz Ratuszniak, Krzysztof Zych, Kajetan Pietruszki (głos), premiera:
W ramach porządku jestem zobowiązany poinformować o nowych notkach - kto ma ochotę niech zagląda - 3 razy filmowo: A dziś kolejna kniżka. I znowu coś z klasyki. Ostatnio coraz więcej takich trochę starszych rzeczy wpada mi w łapki. Chyba jeszcze w czasach licealnych miałem kontakt z tą powieścią, ale jakoś nie wspominam jej jako porywającej (dużo lepiej zapamiętałem Człowieka z wysokiego zamku, czy Kantyczkę dla Leibovitza), więc z ciekawością sięgałem po nią po latach, tym razem w ramach DKK. I szczerze mówiąc po ponownej lekturze nadal nie jestem jakimś wielkim fanem tej książki. Nie dlatego, że nie lubię czarnego humoru, ale jak na dość poważny temat, za dużo tu było dla mnie wydziwiania, zabawy różnymi wizjami i symbolami, których części i sensu nawet nie jestem w stanie odczytać i połączyć w całość. Może musi minąć kolejne 20 lat, by wrócić do tej powieści i spróbować odczytać ją na nowo, bez pośpiechu. Rzeźnia nr 5, czyli krucjata dziecięca, czyli obowiązkowy taniec ze śmiercią. Napisał Kurt Vonnegut Jr. Amerykanin pochodzenia niemieckiego (w czwartym pokoleniu), który obecnie żyje w dobrych warunkach na półwyspie Cod (i pali zbyt dużo papierosów), a kiedyś jako zwiadowca amerykańskiej piechoty, Hors De Combat został wzięty do niewoli i był świadkiem bombardowania Drezna, zwanego dawniej "Florencją Nad Łabą", i przeżył, aby opowiedzieć to, co widział. Powieść przypomina nieco Telegraficzno-Schizofreniczne utwory Tralfamadorii, planety, z której przylatują latające talerze. Pokój z Wami. Dobry wstęp, prawda? Od razu zapowiada, że normalnie to raczej nie będzie. I potem cały czas się zastanawiamy czemu autor, mimo że różne rzeczy przeżył, widział na własne oczy i o nich wspomina, wybrał taką, a nie inna formę, by o nich opowiedzieć? Czy trauma była na tyle silna, że trzeba było odreagować ją pisząc o kosmitach? Los głównego bohatera, który w najmniej oczekiwanych momentach życia doświadcza przeskoków swojej świadomości w czasie i przestrzeni jest wyraźnym symbolem bezwolności, poddania się biegowi wydarzeń. Wyraźne też są antywojenne dywagacje różnych postaci, które wspominają II Wojnę Światową, potworne (choć i trochę chwilami surrealistyczne) są obrazy z Niemiec, o których opowiada główny bohater. Ale mimo wszystko nie łączy mi się to w jakąś spójną całość. Billy Pilgrim (a również sam autor, który takie wizje tworzy) ze swoimi opowieściami o skokach w czasie spokojnie nadaje się na obserwacje psychiatryczne. Jak go można traktować serio? Przeciętny człowiek, trochę nieudacznik, ale nawet to nie przeszkodziło mu w osiągnięciu typowej amerykańskiej stabilizacji i wygodnego życie, po prostu dość biernie daje się nieść nurtowi wydarzeń. Nie walczy, nie buntuje się, robi to czego się od niego oczekuje i stara się w tym znaleźć jakiś własny spokój. Ilu takich Pilgrimów zostało wysłanych na wojnę, choć byli czasem nawet za młodzi na to by założyć rodziny? Amerykanin, który mało co nie zginął od bomb amerykańskich. Cóż... Zdarza się? Czy można to "wrzucić w koszta", bo liczy się tylko cel? Chyba najbardziej w tej najbardziej realnej warstwie dotyczącej wojny, tego jak ona upadla i zmienia ludzi, niewoli i zbombardowania Drezna, książka wydaje mi się interesująca. Ale Tralfamadoria, czy też powracający wątek pisarza Sci-Fi Kilgore’a Trouta, jakoś mnie drażniły. Gdzieś przewija tam się wątek wolnej woli, nabijanie się z ludzkiej naiwności i różnych naszych zachowań, ale jeszcze raz powtarzam - te dwie warstwy stanowiły dla mnie jakby dwie oddzielne książki i się nie łączą prawie ze sobą. Na pytanie czy czytać, odpowiem oczywiście, że czytać. W końcu z klasyką (a powieść często jest wymieniana wśród najlepszych ubiegłego stulecia) warto się zapoznać. No i jest to rzecz na pewno nie banalna, do odczytywania na różne sposoby. Może akurat Wy się w tym gorzkim, czarnym humorze odnajdziecie...
rzeźnia nr 5 cały film